top of page

WIDOKI - na przykład film

WIDOKI - na przykład wiersze

Kilka tekstów do poczytania na już

 

NA DNI MAJOWE

A.D. MMXI

               "Ale nam się wydarzyło."
                                            JPII

 

kiedy pytają mnie dlaczego płaczesz
odpowiadam – nie wiem
i płaczę jeszcze mocniej
i mocniej
zapłakany coraz bardziej
i coraz bardziej świąteczny
w kraju świątecznym
wśród ludzi świątecznych
gdzie boży anioł
jednym skrzydłem pochylił w sobie
subtelnie głaszcząc po policzku miłosiernie
z taką słodką miłością
znaczy się anielską
wszystkich i każdego z osobna
a poczuliśmy się jak apostołowie
w te szczególne dni
kiedy przez zamknięty wieczernik
powiał wiatrem duch święty
tak pochylony wśród pochylonych
zaświadczam
bom na własne uszy słyszał
że boży anioł
drugim skrzydłem delikatnie zamachał
i łagodnym szeptem
zaprosił ojca świętego
do bramy nieba
z taką słodką miłością
znaczy się anielską
że poczuliśmy się jak ci apostołowie
w te szczególne dni
bo stało się jasne
że starożytna święta księga
i wszystko
prawdziwe jest

      [pisane w słynne dni kwietniowe
     Roku Pańskiego 2005
]

 

* * *
myślałem że pojechałeś na wczasy
a ty pojechałeś do nieba
co poniektórzy opowiadają
ładne historie o tym ogrodzie
i chyba pięknie tam jest
pewnie szybko zaprzyjaźnisz się
z Józefem i razem
naprawicie tam kilka rzeczy
(bo nie wszystko - widać to stąd
- działa tam idealnie)
w wolnych chwilach
możesz wpaść do Franciszka
wyśpiewa ci pieśni o których ja
nie zdążyłem bądź nie potrafiłem
a gdy natkniesz się na Pawła
nic nie mów
on już sam ucałuje cię
za swój przepiękny hymn
którym tu nam byłeś

nami tu się nie przejmuj
co mamy zepsuć popsujemy
a później dołączymy do ciebie
do was
na razie boli
tak boli wiesz
ciągle i ciągle
i jeżeli o to chodziło
to przekaż Panu
że wszystko w porządku
i w ogóle pokłoń mu się od nas
tato
    

     Z tomiku “Collage, czyli antologia osobista”

PYNDEL


braciom którzy odeszli a przecież nie

w moim świętym mieście er
wraz z moim zmarłym ojcem
robimy często wycieczki
tramwajem linii numer “9″
na tę okazję ojciec wynajmuje
stare jednowagonowe akwarium
w kolorze czerwonym
podróżujemy całą zgrają
nieznanych mi bliżej osób
które zerwały się na chwilę z nieba
albo z roboty
najbardziej ich podnieca
przejazd między stawami
albo zakręt śmierci
za mijanką na wandzie
nas najbardziej rajcuje to
że ich to najbardziej rajcuje
stary motorniczy w przepisowej czapce
i nieodłącznym papierosem w ustach
jest dawnym znajomym ojca
który w niebie konserwuje
wieczne zegary i pióra
nigdy z nim o tym nie rozmawiamy
bo to oczywiście ściśle tajne
szczególnie lubimy mijanki
na których robimy sobie przerwy
na piwo albo papieroska
lub lemoniadę i krupnioka
motorniczy jak zwykle
nic nie mówi
a tylko potakuje głową
jakby potwierdzał
- tak było tak było -
słuchając wspomnień ojca
o tym jak razem łowili raki w kłodnicy
i o tym jak mecz pogoni z wawlem
był udziałem w wojnie o honor
na mijance w chebziu
tuż obok wysypiska śmieci
gdzie w barze przystanek
znajdowała przystań
połowa naszego tramwaju
kiedyś poznaliśmy murarza
stawiającego kościoły
nosił się z pańska
i jak pan palił cygara
w końcu pięć świątyń nie w kij dmuchał
w goduli na ulicy goduli
obok starego szpitala
dla niczego sobie wariatów
zawsze zatrzymuję tramwaj
aby wpaść do pracowni malarza
w której pełno nostalgii
najedzonych kotów i gołębi
i choć nie jest to kraków
woń jest taka sama
tak jak pod filarem
barem sławnym w niesławie
gdzie z upodobaniem ładuje się
reszta ferajny
dalej do kolonii karola
przy śpiewach i dowcipach
rozanielony tramwaj
gubiąc po drodze szyny
kotwiczy niczym arka
na górze ararat
wtedy jak motyle rozfruwa się
cała rozochocona kompania
po łące i po kwiatach
a my z ojcem trzymamy się za ręce
i z rozkoszą wdychamy powietrze
smakując każdy okruch życia

 

      Z tomiku “Miasto Er”

* * *
poeta nie musi się znać na stolarce
ani nawet na geografii
o fizyce współczesnej
czy robieniu pierogów nie wspomnę
nawet nie musi się znać na ortografi - i
czy jest lub nie
może ale nie musi
poeta nie musi się znać na odpowiedziach
a tym bardziej
wbrew powszechnemu przekonaniu
na stawianiu pytań
obca może mu być
wiedza konstrukcyjna
czy teoria literatury
(a i lepiej że nie ma o niej
żadnego koloru pojęcia)
literat powinien
poeta nie

jedyne na czym musi
to na kamieniach
i piasku
i na niczym więcej

 

      Z tomiku “Wieczerza wigilijna w Mieście Er”

* * *
moją tradycją
jest tajemnicza ziemia
która nazywa się śląsk
bo tylko tu mogę być
prawdziwym czechem
prawdziwym żydem
prawdziwym polakiem
prawdziwym niemcem
ślązakiem
z wszystkimi kompleksami
wmówionymi bądź urojonymi
z poczuciem winy
ale i pychy
ze zmarszczkami mądrości
tu jestem u siebie
a i gdziekolwiek będę
też będę u siebie
bo święta góra ślęża
jest jak piramida
zmieści się pod powiekami
czyjekolwiek kroki tu przyjdą
i gdziekolwiek kroki moje wyjdą
i dlatego wiem
że nic złego nie może się stać

 

     Z książki "Sagrada Familia, czyli krótka rzecz o ojczyźnie”

***
powiadają że w ten styczniowy wieczór
roku pańskiego dwa tysiące szóstego
gołymbiorze ze swymi gołębiami
odlecieli do nieba
ale gołym okiem biło widać
że to niebo przyleciało do nich
a kiedy ono spada na ziemię
lawina otchłani gniecie wszystkich
tych skrzydlatych i nielotnych też
rozwierając szczelinę kosmosu
przez którą ulatują marzenia
i dym ze zmrożonego komina
a potem zalega cisza
cisza
w której ma się wrażenie
że słychać trzepot skrzydeł
ale to tylko wrażenie


     Z książki “Malarska opowieść o Gornym Mieście na Śląsku”

 

***
moja śląska poezja
u której kupuję wiersze do napisania
jest familijna i rodowa
niczym porcelanowa zastawa
nie patrzy na palce
ani języki które przychodzą i odchodzą
a w oczy nie tylko radosne
spogląda radośnie
nie jest pyszna i zawsze wybacza
każdy najsłabszy wiersz
nawet ten nienapisany
a może nade wszystko
ten nieprzeczytany
jest wierna w niepowodzeniu
a tym bardziej w sukcesie
ponieważ wie jakie rodzi spustoszenie
akceptuje obcych i domowi ich
jak ptak powietrze
nie pamięta złego
ani nie świętuje z kłamstwem
którego wyrachowanie niejeden raz
pętliło jej ręce zostawiając blizny
i zna boski smak milczenia
bo dobrze wie iż słowa
bez powodu mogą wywołać lawinę
pod którą grzebią się tysiące
sprawiedliwych i głupich też
(przecież śmierci wszystko jedno)
zna moc miłości i dlatego wie
iż słowo nóż jest dobre dla słowa chleb
które sieje pajda po pajdzie wszystkim
którzy siądą do stołu
nie walczy choć jest waleczna
jak głaz na zboczu
jak lot trzmiela
rozmnaża czas
w którym można robić piękne patrzenie
na chmury i ich twórczą moc
lub na krople za każdym razem
inaczej rysujące szybę
oraz niespiesznie słuchać oddechów
u wezgłowia synka
czy rozmowy leniwie tkającej przestrzeń
gdzie jest miejsce na łyk piwa
kromkę ze smalcem
i ciszę spajającą wewnętrzną fakturę słowa
a nade wszystko gdzie jest miejsce
na robotę solidną i znojną
która buduje to co mamy w środku
i to co dajemy pokoleniom
jednak nie jest władna zaniknąć czas
bo nie posiada zmysłu burzenia
i być może to jest jej nieszczęście
nie jest pamiętliwa
choć pamięć jej sięga kurhanów
i kości ludów o których milczą
jedynie wydeptane głazy
świętej góry ślęży

moja śląska poezja
jest jak liść
który tak pięknie przemija
i jeszcze piękniej się odradza

śląska poezja jest w każdym z nas
którzy choć zawsze obcy
ciągle są u siebie
albowiem prawdziwy dom
jest tu i teraz
gdzie my


      Z tomiku “Pomiędzy pocałunkiem anioła, a zapachem wanilii”

* * *
otwieram drzwi do biblioteki
i choć nie prowadzą do nieba
wiem że znajdę tam kawałek błękitu
każdego dnia wchodzę pierwszy
i stąpam jak po uświęconej ziemi
skinieniem głowy pozdrawiam mistrzów
dzięki którym świat
jest piękniejszy i mądrzejszy
a co jest niebywałe w tym wszystkim
nieustannie odpowiada mi więcej głosów

otwieram drzwi do biblioteki
jak powiedziałem
za każdym razem innej
i przystaję na chwilę
bo inaczej nie można
i nie to że ktoś zakazał
lecz dlatego że przejście
pomiędzy kosmosami
wymaga postoju

otwieram drzwi do biblioteki
i jak każdy bibliotekarz na świecie
czuję podniecenie przed nieznanym
bo choć wszystko jest poukładane
i zdawałoby się usystematyzowane
nic nie jest stałe
albowiem sam fakt obecności
na przykład kubusia fatalisty
i kubusia puchatka w jednej przestrzeni
daje nieograniczoną możliwość kontekstów
w opisującym się wszechświecie

otwieram drzwi do biblioteki
i najchętniej robiłbym to powolutku bez końca
ale wiem że jest to niemożliwe
gdyż nie dla siebie je otwieram
bo choć moc moja ogromna
jestem tylko klucznikiem

otwieram drzwi do biblioteki
i wpuszczam każdego
beż różnicy dużych i małych
żądnych i niezdecydowanych
a nawet tych którzy tylko
chronią się przed deszczem
czy też nade wszystko tych

otwieram drzwi do biblioteki
światło obłapione słowem
leniwie płoży się najpierw po podłodze
a później po ścianach
aż w końcu zamyka sklepienie
jak w gotyckiej katedrze
kiedy otwiera się świt
i choć drzwi książnicy
nie są monumentalnymi blokami
tylko takie zwykłe z drewna
wiem że otwieram świat

otwieram drzwi do biblioteki
dla chcących poznać i posłyszeć
ale na szczęście
sam jestem wykluczony
bo gdyby nie to
zostałbym rozgnieciony i uduszony
jak młynarz zasypany mąką
czasem – i to rzadko –
siadam z czytelnikiem przy kawie
wiemy – jak  kolejarz i pasażer
że jedziemy tym sam pociągiem
i wiemy jeszcze że to pociąg
który jedzie we wszystkie strony

otwieram drzwi do biblioteki
jak do początku i starczy

zamykam drzwi do biblioteki
na noc zostawiając ją we władanie aniołom

zamykam drzwi do biblioteki
aby je na nowo otworzyć

 

     Z tomiku “trakt@biblioteki”

 

KINO PATRIA

w moim świętym mieście er
tuż obok wodnej wieży
która wiadomo była i jest na początku
jak biblioteka przycupnięta w dole za górką
stoi kino patria
które niczym port kosmiczny
przyjmowało i odprawiało statki międzygalaktyczne
albo tylko rybackie
czy zwykłe stateczki z papieru
którymi tak czy tak w bezkres można było
bezkres

do kina patria chodziliśmy w kupie
przez pole z wysypiskiem
obok bunkra i szybu otylia
czując w nozdrzach
prawdziwy oddech industrii
do kina wchodziliśmy
jak do salonu

w kinie patria
lądowanie na księżycu było naturalne
jak jazda tramwajem
ale kiedy gubiliśmy pantograf
wyrastały nam skrzydła
i traciliśmy buty
czasem ze strachu
a czasem
z zapierającego dech oniemienia

zrazu z kilkoma uczniami
(karni jak to my - reszta wcześniej uciekła)
zamknięto nas w kinie jak w więzieniu
na filmie niewątpliwym cтепь
i choć nie było to kino wolność
tylko zaryglowana patria
zrozumieliśmy związek
pomiędzy cierpkim smakiem zielonego ogórka
zżeranym przez nowego człowieka z ekranu
a rozciągającym się bezmiarem bez ścian
bo przecież wszystko w głowie było
i jest

kino patria znicowało  moje święte miasto er
wchłonęło ulice i domy
i place i parki i stadiony i stacje
i nawet ten słup ogłoszeniowy
o którym pamiętają tylko psy
dlatego kiedy siadam na przystanku
albo oglądam wystawy sklepowe
bywam jak na planie
statystą albo reżyserem
a nawet gwiazdą
choć na szczęście rzadko

kino patria
często też obejmowało przyjaciół
sadowiąc ich naprzeciw ekranu
gdzie po drugiej stronie
zasiadali celuloidowi
wymyśleni i prawdziwi
i tylko trudno było się połapać
- która strona jest która

przepastne magazyny kina patria
których jesteśmy częścią
jak kansas salt mines
przechowują filmy świata
a są dogłębniejsze niż net
albowiem pamięć nasza
nie tylko sięga początków
ile posiada linie papilarne emocji
wyczarowanych w magicznej sali kina

appendix:
smak lodów z dzieciństwa jest jak smak pierwszy
i choć on zawsze pierwszy ten jest swoisty
gdyż świat baśni jest bardziej namacalny
szczególnie w sali kinowej
która niczym grotte de lascaux
nie tylko utrzyma byka za rogi
ile ukaże moc imaginacji
zabierając nas w neolityczną podróż
która przemknie przez praesens i dalej do futurum
– w ustach i nosie ciągle czując zapach
prehistorycznej trawy
zatem niech będzie jak za razem pierwszym
w salonie indyjskim grand cafe
czy w tym konkretnym przypadku w kinie patria
w mieście er na gornym śląsku
z przeszłości przywołane dece de decem:
harald reinl – skarb w srebrnym jeziorze
blake edwards – różowa pantera
mihalis kakogiannis – dzień w którym wypłynęła ryba
ishirô honda  – szerokość geograficzna zero
robert parrish – po drugiej stronie słońca
erik balling – gang olsena
gérard oury – mania wielkości
oldřich lipský – trup w każdej szafie
tage danielsson – człowiek który przestał palić
werner herzog – aguirre gniew boży

(albo inne – co komu zaświtało
czyli  że ma to związek z iluminacją)


     Z tomiku “Numerous L"

 

AJNFART XXI

 

wyłaża z ajnfartu

ida piechty ida

i dźwigōm gowa

a chmury zamiatōm

frelki w gryfnych klajdach

ślōm mi kusiki a jo im

smakuja luft – ja richtich

choby ptok gaftōm

a widza wszysko klar

gynał – bez przōnia

nic by sie niy dało

przonie je ciyrpliwe

i dobre je

przōnie niy zowiści

niy szuko chwolby

niy sztigluje sie

niy idzie drogōm gańby

niy chce mieć na wiyrchu

niy gorszy sie

niy pamiynto złego

niy raduje sie z ôstudy

ino mo uciecha po prowdzie

na cołke sie godzi

wszyskiymu dowo wiara

wszyndzie mo nadzieja

blank wszysko przetrzimo

przōnie nigdy niy mo końca

dyć

paulek

dyć

      Z tomiku "Modre ajnfarty"

FERMATA CHEBZIE BIBLIOTYKA

 

już sie idzie siednōńć

na bansztajgu pod jatōm

na banchowie w chebziu

i zaglōndnōńć na modro-żōłte cugi

kere rajzujōm po glajzach industryji

a furgajōm ône choby nowe zeppeliny

kaj czuć luft z kominōw goduli

dyć tyż ksionżek verne’go – no ja

ale co tu godać

som tu terozki wszyske

dej my na to –

je raja z brudberym i asimovym

burroughs’ym i welsym

jerona

je tu tolkiyn i le guin

lym i zajdel

herbert ôd sajfaju

i tyn ôd cogito

a w końcie siedzōm

janosch filip i bienek

i szpilujōm w skata

choby byli u sia

nale niy ma sie co zacudać

no bo tyż

miyszkajōm terozki tukej

gilgamysz odys roland

i mōj bohatyr nad bohatyry nymeczek

ôd synkōw ze sztrasy paulka

kero tu w chebziu tyż mo

swōja historyjo

i je tu rōuza w kery sie pszōł

mały prync i niy ino

bo jo tyż bo jo tyż

pszōł ji

i dali pszaja

mōji modroôki

 

no ja

furgajōm tu terozki cugi

niy ino z kato i glajwic

bali tyż z rōmy i barcelōny

angkor i maczu pikczu

marsa i andrōmedy

cugi jak szify

cugi jak szmaterloki

kejby u klimta take fest

kej bōmbōny 

inkrustrowane

 

monochrōmy tyż

godo zza plecōw pilawa

no ja

bez nich

straciyliby my czucie

i wiater w palcach

na banchowie

w chebziu

kery kej u borgesa

stoł się ajnfartym

do cołkego świata

          Z tomiku "Fermata"

bottom of page